Translate

25 grudnia 2024

"Alzheimer jest niestety bezwzględny, zabiera bezpowrotnie wszystko".***

 Witajcie moi Drodzy!

    Dzisiaj, zamiast wiersza, proponuję moje stare opowiadanie. Rzadko piszę opowiadania, ale czasem zdarza mi się coś takiego popełnić. Zwłaszcza, gdy temat jest ważny, kiedy dotyka coraz większej części społeczeństwa. I mimo, że nie jest łatwy, a dla mnie jest wciąż bardzo bolesny (zwłaszcza w święta), to na pewno jest wart nagłośnienia. Wiem, że może to nie jest odpowiedni temat na święta, ale teraz mam na tyle czasu, żeby zrobić ten właśnie post...

    Nie będę zatem przedłużać wstępu, zapraszam do przeczytania postu. Tak po ludzku i po prostu...


***

Utracona tożsamość

 

    Biegła do domu, spóźniona, zmęczona i zdenerwowana, po jałowej dyskusji ze swoim pokręconym promotorem. Kurczę! W dziennym studium i na dziennych studiach magisterskich nie miała tak "przyczepnego" promotora, jak teraz, na podyplomowych! Myślała o dziecku, które tak bardzo jej potrzebowało, bo było chore, a ona, zła kobieta, nie miała czasu na swoją kobiecą powinność. Tłumaczyła sobie jednak, że to, co robi, robi nie tylko dla siebie, ale też dla swojej rodziny.
    Zdyszana wbiegła na klatkę i zobaczyła, że coś jest w skrzynce na listy. Zdenerwowała się jeszcze bardziej, zanim w torebce pełnej różnych przedziwnych rzeczy, znalazła klucze. Otworzyła skrzynkę, wyjęła kartkę i, zdziwiona, zobaczyła pismo mamy, z którą, nie dalej, niż wczoraj, rozmawiała przecież przez telefon. Dziwna zresztą to była rozmowa, nie kleiła się. Objęła wzrokiem tekst i poczuła się dziwnie: „Skarbie napisz do mnie bo ja mam w skrzynce listy” . Nielogiczny tekst bez znaków interpunkcyjnych, tak niepodobny do jej mamy - polonistki? Ale to jej pismo. Troszkę inne, bardziej wysilone, ale jej! Czytała, czytała i nie miała pojęcia, co się stało. Wbiegła do mieszkania. Na stole w kuchni znalazła kartkę od męża z informacją, że mała lepiej się poczuła i wyszli na spacer, ale słowa mamy nie dawały jej spokoju. Usiadła przy kuchennym stole i zeszło z niej powietrze. Nic jej się nie chciało, tak koszmarnie była zmęczona trzygodzinną jazdą pociągiem z Wrocławia do Jeleniej Góry, a kartka od mamy, zamiast ucieszyć, tylko ją zmartwiła.
    Siedziała bez ruchu ponad pół godziny. Wykończona była pracą w policealnym studium w innym, odległym mieście, pisaniem pseudonaukowej pracy dyplomowej, brakiem snu. Wstała i leniwym krokiem przeszła do łazienki. Kąpiel zawsze stawiała ją na nogi, moczyła się więc kolejne pół godziny w zbyt gorącej wodzie z pachnącymi lawendą olejkami. Słuchała w kółko, jak Toni Braxton śpiewa prosto z trzewi swój genialny przebój „Unbreak my heart”, uwielbiała tę piosenkę, choć pod tekstem, ze swoją niezależnością, nigdy by się nie podpisała. Kochać trzeba, owszem, ale najważniejszy jest związek z samym sobą, a uzależnienie od drugiej osoby tylko umniejsza naszą osobowość. Ona kochała wiele razy, nawet do zatracenia, ale wiedziała, że pewnych granic się nie przekracza, że należy jakąś cząstkę siebie, zostawić tylko dla siebie.


- Skarbie, jesteś już w domu? – usłyszała głos męża.
- Jestem w łazience – i ledwo zdążyła odpowiedzieć, mała już siedziała przy wannie.
- Cześć, mamuniu, byliśmy z tatulkiem nad rzeką i narwaliśmy kwiatków dla ciebie.
- Dawaj buziaka, bo strasznie się stęskniłam – powiedziała i przyciągnęła małą do siebie.
- Fuuu – powiedziała dziewczynka. – Mokra jesteś, mami, wychodź już z tej wody, to ci bajeczkę opowiem z przedszkola!
    Sylwia miała nieco ponad dwa latka, ale była na tyle samodzielna i tak świetnie mówiła, że nie było żadnego problemu z przyjęciem jej do maluchów. Skazana też była na to, że będzie jedynaczką, więc tym bardziej zależało im na tym, aby była wśród dzieci. Kochała to swoje dziecko, jak każda matka, nad życie, bo jego stworzenie wiele ją kosztowało. Z bardzo inwazyjną nadczynnością tarczycy, z którą się borykała od czasów liceum, każdy lekarz odradzał jej zajście w ciążę. Ale pragnienie było silniejsze i zaryzykowała. I choć większość z tych dziewięciu miesięcy spędziła pod kroplówką w różnych szpitalach, to jeszcze dwa dni przed porodem, oczarowała lekarza, wyszła na przepustkę i pomalowała nowiutkie, drewniane łóżeczko w kolory tęczy, bo wyczytała, że dzieci powinny być otaczane kolorami. Sylwia czuła, jak bardzo jest kochana i świetnie się rozwijała, nie było też problemów z pójściem do przedszkola, bo lubiła dzieci.
    Teraz siedzieli we trójkę i jedli przygotowaną przez Adama kolację, śmiejąc się i rozmawiając o tym, jak minął dzień. Lubiła te ich wieczorne spotkania przy posiłkach, uwielbiała patrzyć na podobieństwo swej córeczki do jej tatusia, którego kochała od wielu lat, od czasów szkoły średniej.
Poznała go na pielgrzymce pieszej z Wrocławia do Częstochowy, bo w rodzinie była akcja pt. wyprowadzamy Zuzę z jej złej ścieżki prowadzącej w ateizm i cioteczny brat, Mariusz, starszy od niej o dwanaście lat, artysta plastyk, namiętnie co roku zabierał ją na pielgrzymki, a ona chodziła, bo ostatecznie były to wakacje i mogła sobie pograć na gitarze, czym w domu, wprawiała mamę we wściekłość. Podszedł raz do niej w czasie kolacji wysoki,niebieskooki blondyn i od tej pory szli sobie razem, dwa lata z rzędu, a gdy na koniec, poprosił ją o adres, bezczelnie, jak na głupią i butną gówniarę przystało, stwierdziła, że nie zadaje się z ludźmi z zawodówek i że może do niej napisać, jak się dokształci. No i dostała we wrześniu miły list, w którym napisał, że rozpoczął naukę w technikum, a że zapewne, z zaocznymi nie chciałaby mieć do czynienia, poszedł do dziennej szkoły z internatem, a potem pójdzie na anglistykę. I od tej pory byli już właściwie nierozłączni, najpierw jako świetni przyjaciele, potem jako para, aż wreszcie, już w trakcie studiów, jako małżeństwo.
    Po kolacji Adam wykąpał małą i usiedli razem w pokoju z kubeczkami gorącej, pachnącej herbaty.
- Zuza, widzę, że coś cie gnębi, co się dzieje? Coś nie tak na uczelni?
- Nie, na uczelni i w pracy w porządku, choć mam dość tych dojazdów pociągiem, niech mi naprawią to auto, bo zwariuję.
- To co jest? – zapytał i przytulił ją mocno.
Wstała, poszła do swojego pokoju i wróciła po chwili z kartką od mamy w dłoni:
- Przeczytaj.
Cisza. I jego wzrok biegnący po kartce kilkanaście razy w tę i z powrotem.
- Chyba ma depresję. Zawsze przecież poprawiała mnie, jak jej się coś nie podobało w moich wypowiedziach – powiedział. – Dzwoniłaś do nich?
- Nie, nie ma sensu. Przecież w sobotę mamy tam pojechać. Może wyprowadzka Tomka, ten jego nagły ślub, tak ją wyprowadziły z równowagi? Ona zawsze kochała go bardziej, a może inaczej? Napiszę jej kartkę z Wrocławia, może chce sobie posprawdzać, może brakuje jej pracy? Może to rzeczywiście jakaś ciężka depresja?
- Ja bym zadzwonił do ojca, Zuzka, a ty rób, jak uważasz. Masz jednak rację, pojedziemy, zobaczymy, może trzeba będzie też pójść do lekarza. A teraz chodźmy już spać, bo ty jutro wstajesz o świcie.

    „Mamutko, pozdrawiam Cię najmocniej i najserdeczniej z Wrocławia. Kocham, przytulam i uśmiech przesyłam, ZuzAnka.” – napisała i wysłała kartkę. Nie wytrzymała jednak i zadzwoniła do ojca. Usłyszała, że nie chciał jej martwić, ale z mamą dzieje się coś złego, pewnie ma depresję po przejściu na wcześniejszą emeryturę, przepracowała tyle lat, a teraz, od września, nie może sobie znaleźć miejsca, chyba jest jeszcze za młoda na siedzenie w domu, ma dopiero 55 lat. Nie poszła do liceum, w którym uczyła, nawet w Dzień Nauczyciela, choć była zaproszona i przez uczniów i przez dyrektora. 

    Zuzanna nie wiedziała, co powiedzieć, ale po chwili wahania, umówiła się z ojcem, że zadzwoni do znajomej psycholożki, może ona coś poradzi. Pomyślała, że chyba powinna pomóc im obojgu. Zadzwoniła do koleżanki, która jednak odesłała ją do swego znajomego psychiatry. Zapisała numer i adres. Zaczęła płakać.

    Weszli do domu. Tato siedział w dużym pokoju ze spuszczoną głową, ale na ich widok wstał i bardzo się ucieszył. Tulił małą długo, a córkę wycałował po rękach. Należał do tego gatunku dżentelmenów, którzy własne córki traktują, jak damy, bo na damę starał się ją wychować.
- Gdzie mama, tatusiu? – spytała Zuza.
- Gdzie babi, gdzie? – wrzeszczała Sylwia.
- Nie wiem. Zwyzywała mnie takimi słowami, jakich przez 35 lat u niej nie słyszałem, trzasnęła drzwiami i wyszła. Może poszła do Tomka, ale jak do niego dzwoniłem, to mówił, że jeszcze jej tam nie ma.
Zuza spojrzała na Adama, nie musieli nic mówić, wyszedł, jak tylko się ubrał.
- Jadłeś coś, tato?
- Nie, ona wciąż przypala obiady, już kilka czajników spaliła, nastawia wodę, wychodzi, do zamrażarki wkłada koper i natkę pietruszki, bez woreczka, to potem się kruszy i leci na wszystko, co jest w zamrażarce, mówię, tłumaczę, proszę i nic. I tak zaczęła kląć, że uszy puchną. I ciągle kupuje nowe papierosy, bo nie wie, gdzie je schowała. I nie bierze w sklepach reszty, jeden sprzedawca na rynku mi oddał, bo kupiła jogurt i dała stówę, co robi z resztą kasy, nie wiem, ale chyba będę musiał przejąć kontrolę nad naszymi finansami. Zbierałem tobie, dziecko, na nowy samochód – mówił i prawie płakał.
- Tatuś, spokojnie. Zaraz zrobię obiad, ty się pobaw z Sylwią, tylko się troszkę uspokój.
- A wczoraj złapałem ją na tym, że zamiast czesać, wyrywała Wacusiowi sierść i przeklinała nad kociakiem, jak szewc. Do sąsiadki wczoraj powiedziała: won suko, wyobrażasz to sobie?
Usiadła ojcu na kolanach i przytuliła go, ich cichym zwyczajem, głaszcząc go po łysince i całując w czoło.
- Pójdę z nią w poniedziałek do psychiatry, wzięłam wolne, poleciła mi go Kaśka, pamiętasz, ta z równoległej klasy z ogólniaka, z którą byłam w Paryżu, studiowała psychologię na KUL-u.
- Tak, pamiętam Kasię – powiedział i uśmiechnął się. – Ładna czarnulka!
Uśmiechnęła się w duchu do taty i jego ulubionego typu urody, długowłosej czarnulki, takiej, jak mama.
- Tato, nie zapominaj, że jestem blondynką – uśmiechnęła się. – Idę, zrobię obiad, mam nadzieję, że Adam zaraz wróci z mamą.
Pocałowała jego i Sylwię i poszła do kuchni, gdzie na kątniku siedział biedny, głodny, wystraszony Wacuś, ich wielki, perski, szary, a właściwie niebiesko - dymny kocurek z wielkimi, żółtymi oczami.
- Cześć, bestia, chodź, mordeczko kochana.
Wacek był tak niedopieszczony, że łasił się do niej chyba z pół godziny. Nie chciał nawet jeść, chciał się pieścić. Zobaczyła ze smutkiem, że ma wyrwaną sierść na grzbiecie do krwi. Zaczęła podejrzewać najgorsze, ale odgoniła od siebie złe myśli, przemyła ranę, dała kotu jeść i skupiła się na obiedzie.

    Po wizycie u psychiatry świat wywrócił się do góry nogami. Potem jeszcze kilku psychologów, psychiatrów, neurologów, pobyt mamy w klinice na obserwacji i ta cholerna, najgorsza z możliwych diagnoza! I ten zagubiony, jeszcze bardziej, niż mama, biedny ojciec. Później trzeba było wziąć do siebie kota i zatrudnić panią do pomocy, ale większość z nich nie była zbyt uczciwa, albo, przestraszone same odchodziły po paru dniach. Tomek się odsunął, chciał żyć, pracować, więc ona oddała duże, służbowe mieszkanie, jakie Adam dostał od pracodawcy, kupiła dużą kawalerkę w swym rodzinnym mieście i właściwie tylko w niej czasem nocowała, bo choroba mamy postępowała w zastraszającym wręcz tempie. Doszły problemy z dojazdami Adama do pracy w Jeleniej Górze, zasnął za kierownicą, roztrzaskał dwa samochody, a jej momentami odechciewało się studiować, pracować w obcym mieście i pisać pracę o autystykach i jednocześnie biegać za mamą, jeszcze mniej komunikatywną, niż ci wszyscy autystycy razem wzięci, która wychodziła z domu w nocy z bochenkiem chleba pod pachą, w listopadzie, w kapciach i krótkiej koszuli nocnej. Jednak oddanie jej do ośrodka lub hospicjum nie wchodziło w grę. Ojciec by tego nie przeżył. Byli zgodnym, kochającym się małżeństwem, na spacery i zakupy chodzili za rączki, wspierali się zawsze i bardzo kochali, tylko teraz problem polegał na tym, że ojciec nadal ją kochał, a ona skasowała go w swej ulotnej pamięci.
    Ona, kobieta, która uchodziła za chodzącą encyklopedię, która wychowała dwoje dzieci tak dbając o nie i ich edukację, że w czasach zatęchłej komuny, prywatnie, nauczyli się angielskiego do tego stopnia, że Tomek zdał na filologię angielską, a Zuza zdała bez problemu egzamin FCE. Ona, ich mama, która w Pewexie kupowała im pastę do zębów, bo w sklepach była tylko ta ohydna Nivea, podpaski Zuzie, żeby nie bała się swej kobiecości. Ona, która biegała do lasu na jagody, żeby Tomkowi poprawił się wzrok, nauczyła się szyć i robić na drutach, żeby mieli ładne, kolorowe ubrania w tej nudnej, komunistycznej rzeczywistości, czytała im „Ulissesa”, gdy mieli po pięć lat, uczyła gramatyki metodami, które teraz uchodzą za aktywizujące, uczyła dykcji i recytacji, wyganiała na teatralne spektakle, do kina, na koncerty! Ona, ich najukochańsza mama, ginęła teraz w oczach, jej cudowną, ekspresyjną osobowość pochłonął niemiecki doktor, na którego do tej pory nie wynaleziono lekarstwa.

    Któregoś dnia, widząc, jak bardzo ojciec chudnie i cierpi, Zuza ustaliła z Adamem, że w wakacje zamieszka z
mamą, a ojca wyślą do sanatorium. Pojechał niechętnie, ale namówiła psycholożkę Kaśkę, żeby mu wytłumaczyła, jak bardzo potrzebny jest mu odpoczynek do dalszej opieki nad żoną. Mama już wtedy prawie nie jadła, bo zapominała o jedzeniu, ale chodziła jeszcze i czasem nawet mówiła, choć i mowę choroba zaczynała już zabierać. Adam zawiózł ojca do sanatorium i pojechał z Sylwią nad morze, bo też był zmęczony zaistniałą sytuacją, ostatecznie to byli tylko jego teściowie. Zuzanna siedziała w domu rodziców, czytała książki i robiła notatki do pracy dyplomowej. Miała tego już bardzo dużo, w komputerze dwa rozdziały, ale lubiła ręcznie pisać, bo wtedy więcej zapamiętywała i jak już się naczytała i porobiła notatki, siadała do komputera i dostawała słowotoku.
    Czytała akurat dla relaksu o swoim ukochanym Witkacym, jako o pisarzu jedną nogą tkwiącym jeszcze w pięknej epoce okresu Młodej Polski, drugą już w bardziej dynamicznym dwudziestoleciu, gdy do pokoju weszła mama, która spała sobie słodko jeszcze dziesięć minut temu.
- Pani, ja chce to – powiedziała cicho.
- Co chcesz, kochanie? Pić, jeść? Co byś chciała, dziewczynko?
- To – powiedziała i zesikała się na podłogę, stojąc w ubraniu.
Umyła ją, przebrała, posprzątała i poszła do apteki po pampersy, a kiedy wróciła, zastała ją w pokoju, w którym się uczyła. Matka siedziała na dywanie z segregatorem, a wokół leżały jej ważne notatki… podarte na strzępy. Chciało jej się wyć, miała ochotę uderzyć matkę, krzyczeć. Przygryzła wargi do krwi, z trudem pohamowała łzy, ale wzięła mamę za rękę i zaprowadziła do kuchni, żeby ją nakarmić obiadkiem dla dzieci Gerber, bo ona nie umiała już gryźć. Mama opluła ją kilka razy, marudziła, jak dziecko, ale coś tam udało jej się w nią wrzucić. Potem cyrk z kąpielą, jeszcze większy z pampersem, którego nie pozwoliła sobie założyć, szarpanie, gryzienie, wyzwiska i cała noc czuwania, żeby nie uciekła z domu.

    I tak to sobie trwało i trwało i było coraz gorzej i gorzej. Dziewięć długich lat patrzenia, jak najukochańsza osoba odchodzi w niebyt. Czytania książek na temat choroby, oglądania filmów, w hollywoodzkim stylu upiększonych i przereklamowanych. Zgłębiania na różne sposoby zrozumienia choroby, która niszczyła życie nie tylko jej matce, ale chyba jeszcze bardziej jej i ojcu, czyli tym, którzy świadomie w tym uczestniczyli. Cztery lata stanu leżącego, oklepywania, zmieniania pampersów, zapobiegania odleżynom, kremowania, karmienia przez strzykawkę, potem zmieniania kroplówek. Nie wie już teraz, jak udało jej się skończyć studia podyplomowe, a potem jeszcze drugi fakultet, pracować na dwóch etatach w dwóch miastach i na wolontariacie z autystykami i dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną i opiekować się mamą. Nie wie, jak przeżyła dzień jej śmierci: dzień po jej imieninach, dzień przed Dniem Matki. Nie wie, jak zorganizowała pogrzeb, stypę, nie pamięta, jak zemdlała prowadząc zajęcia i jak prowadziła grupę wsparcia dla rodzin dotkniętych chorobą Alzheimera. Nie wie, jak udało jej się nie zwariować, gdy trzy dni po pogrzebie mamy, Wacuś, który ją kochał i uwielbiał do końca, który ciągle gdzieś przy niej siedział, położył się na tapczan, przestał przyjmować pożywienie, zwinął się w kłębek i umarł. Nie pomogły witaminy, trzech wzywanych weterynarzy, kocurek miał chyba taką wolę, żeby odejść z tego świata.

    Nie pamięta nic złego. Pamięta tylko swą bezgraniczną miłość do istoty, która była jej mamą przez dwadzieścia osiem lat i dla której ona była mamą przez kolejnych dziewięć. Pamięta tłum byłych uczniów mamy na jej pogrzebie. Pamięta ból na twarzy ojca, gdy stali nad świeżo usypanym grobem, jego łzy i pełne bólu wiersze, w które uciekł po jej śmierci.
    Nigdy nie zapomni uśmiechu, ślicznego, bardzo kobiecego uśmiechu swojej mamy, jej powiedzonek, pasji czytania książek, uporu w dążeniu do celu. Jej piwnych oczu, w których do samego końca tliła się chęć i wola życia, walka o każdy oddech. Z rozczuleniem wspomina ból matki, gdy oświadczyła rodzicom przy wykwintnym obiedzie, że jest wegetarianką. Z żalem myśli o rodzinnych świętach, pełnych miłości, prezentów i zapachu pierogów z grzybami i barszczu.
    Czasem, gdy spogląda na Sylwię, widzi rysy twarzy swojej mamy, jej temperament i uśmiech i tylko modli się, aby ten cholerny, niemiecki doktorek, nie dopadł więcej jej bliskich. Bo w razie, gdyby dopadł ją, spisała już u notariusza, odpowiedni testament.

***
 
Widzisz Mamo, minęło pięć lat,
A ja pisać nie mogłam o Tobie.
Może wtedy zawalił się świat,
Gdy myślałam, że nic już nie zrobię?

Może było mi smutno i źle,
Gdy bezradna trwałam przy Tobie.
Moje serce cierpiało jak cień
Twej istoty, zgubionej w chorobie.

Teraz wiem już, że miłość zwycięża
Śmierć, chorobę i inne zgryzoty.
Tylko powiedz, proszę,
powiedz, Mamo,
Jak mam żyć,
by nie umrzeć z tęsknoty?

*

     Wszystkie postaci i cała historia są absolutnie fikcyjne i nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi osobami i wydarzeniami, każda zbieżność w opowiadaniu jest zupełnie przypadkowa. 

JoAnna Idzikowska-KęsikB-c, 5 VIII 2011, p.n.k. 

***

Wybrane cytaty:

 Alzheimer jest niestety bezwzględny, zabiera bezpowrotnie wszystko. 

Nie sposób poradzić sobie z tą świadomością samemu, a nawet jeśli komuś się tak wydaje, zapłaci bardzo wysoką cenę. Na pewno nie warto czekać do ostatniego momentu z proszeniem o pomoc, tak jak ja. Gdy to zrobiłam, byłam już pod ścianą, rozsypywałam się na kawałki. 

+

Ta choroba się nie zatrzymuje. Coś odda, coś zabierze, na koniec i tak wszystko zmiata. 

Paulina Wójtowicz - cytat w tytule tego postu

~~

 Tak jest z wieloma starszymi osobami z alzheimerem. Ci, którzy niczego nie ukrywali ani nikogo nie udawali, zachowują się jak dawniej, a inni, którzy całe życie się powstrzymywali, nadrabiają, kiedy postradają zmysły. 

Nam - Joo Cho

~~

 Jest taki stary dowcip o alzheimerze: jego plusem jest to, że co dzień poznaje się nowych ludzi. 

Stephen King

~~ 

Na koniec, patrząc na to zamieranie, zaczęłam rozumieć, że człowiek istnieje, dopóki pamięta. Pozostaje sobą, dopóki potrafi kochać i wie, do kogo kieruje swoje uczucia. Nie ma nic gorszego niż to, że śmierć człowieka następuje dużo wcześniej, zanim umrze jego ciało. 

Paulina Jóźwik

*

Książki i filmy w temacie opowiadania:

    Wanda Żółcińska, Najdroższa - bardzo dobra, współczesna opowieść o kobiecie, której matka choruje na Alzheimera, powieść o życiowych decyzjach, wyborach, relacjach międzyludzkich.


    William Wharton, Tato - klasyk
sfilmowany w 1989 roku, wzruszająca opowieść o rodzinie, chorobie i sile miłości. Zarówno powieść Whartona, jak i film, są godne polecenia i uwagi. W filmie w tytułowej roli wystąpił wybitny aktor Jack Lemmon. Uwielbiam i książkę i film.

    Nie zapomnij mnie -amerykański film z 1999 roku o kobiecie tracącej pamięć, w którą bardzo pięknie wcieliła się Mia Farrow.

    Lisa Genowa, Motyl. Still Alice - zarówno powieść, jak i film, który przyniósł Oscara cudownej Julianne Moore są godne polecenia. Wyję za każdym razem, gdy czytam powieść lub oglądam jej wspaniałą ekranizację.

        Iris amerykańsko - brytyjski film z 2001 roku opowiadający historię wybitnej pisarki (jednej z moich ulubionych) Iris Murdoch, która zachorowała na Alzheimera. Wybitną kreację w tym obrazie stworzyła wspaniała Judi Dench. Scenariusz filmu powstał na kanwie pamiętników męża pisarki.

    Pamiętnik to wzruszająca powieść poczytnego pisarza Nicolasa Sparksa, która została sfilmowana w 2004 roku. W tym przypadku wolę film z Ryanem Goslingiem.

 Miłość - cudowny, wzruszający francuski film z 2012 roku. Piękny!

    Ojciec - film z 2020 roku z wybitną kreacją Anthony'ego Hopkinsa i wspaniałą jak zawsze Olivią Colman.

    Strzępy - polski, wspaniały film z 2022 roku w reżyserii Beaty Dzianowicz z bardzo dobrą rolą Michała Żurawskiego i genialną Grzegorza Przybyła. Szczerze polecam, bo jest to najlepszy film w temacie, jaki do tej pory obejrzałam.
    Niestety, nie oglądałam, bo nigdzie nie mogę znaleźć, południowokoreańskiego filmu pt. Poezja z 2010, bardzo chciałabym obejrzeć ten film.


    Pozdrawiam wszystkich, którzy do mnie zaglądają i nieustannie dziękuję za komentarze oraz obecność w moich skromnych progach!

21 grudnia 2024

"I widział niebiańskie światło, które odwzajemniało jego spojrzenie".***


❤⊰ * Witajcie moi drodzy!* ⊱ ❤


Co u was, jak się macie, jak samopoczucie przed świętami? Osobiście jestem przebodźcowana i spałam dzisiaj do południa... Ale widocznie tego mi było trzeba. Bardzo się cieszę na te święta, ten wolny czas.

    Nieustannie i z całego serca dziękuję wszystkim, którzy do mnie zaglądają, czytają i komentują moje posty! Czuję ogromną wdzięczność, że jesteście!

 Przychodzę do was dzisiaj - w najkrótszy dzień w roku, dzień przesilenia zimowego, w którym Słońce weszło do ziemskiego znaku Koziorożca, ze swoim starym wierszem i życzeniami na ten piękny, zimowy czas.

 A także z wielką nadzieją, że wreszcie odwiedzę wszystkie moje ulubione blogi, że nadrobię zaległości w komentowaniu waszych postów, że wreszcie trochę odpocznę, czego i wam życzę!

półwidzialność


tak nagle odeszło Słońce
zostałam sama ze strzępami
własnych nienapisanych wierszy

muszę je w sobie poukładać
jak Kaj kawałki lodowych scrabbli
w surowych ścianach pałacu
pogubionej w zamieci uczuć
równie samotnej i smutnej jak ja
Królowej Śniegu

poezja milknie we mnie coraz głośniej
słowa bledną mdleją i gasną
zostają tam gdzie ich miejsce
w nicości rozległej jak zimowy pejzaż

krioterapia nie leczy braku talentu
i żadna Gerda mnie z tego nie wyrwie

Zimna Pani płacze coraz piękniejszymi
płatkami o misternych wzorkach
ukazuje bezwzględną ulotność
unikatowej jubilerskiej precyzji

deformują się kształty niewypowiedzianych słów
wiersze topnieją na dnie sfrustrowanego serca
ślizgają po celulozie bezwzględnych kart

niekiedy biel staje się kolorem żałoby
zanikaniem między nicościami
symbolem niemocy


JoAnna Idzikowska - Kęsik, 10 I 18

Dla tych, którzy obchodzą teraz święta Bożego Narodzenia: dużo zdrowia, miłości, radości, szczęścia!

Dla agnostyków i ateistów: dobrego odpoczynku od codzienności, od gonitwy, od pracy, kontaktu z naturą i pięknem!

Dla tych, którzy mają wolny czas - kreatywnego, pięknego i efektywnego czasu!

A tym, u których jest teraz zima - odrobiny białego puchu,  tym zaś, którzy cieszą się latem - bujności zieleni i ciepła nie tylko na zewnątrz, ale przede wszystkim w sobie!

🌲❤️🌲Wszystkim bez wyjątku życzę dużo dobra i spełnienia marzeń, chwil refleksji i zadumy, więcej jasności, słońca i Światła! Uroczego Czasu spędzonego w zdrowiu, miłości, radości, zrozumieniu. Czasu na głęboki, spokojny oddech, na magię bliskości. Wszelkiego dobra i niech Wam się pięknie darzy. 🌲❤️🌲

Oczywiście i tradycyjnie, zostawiam wam wybrany przeze mnie cytat na nadchodzący tydzień:

Matka uczyła ją, że święta są ważne i nie można ich lekceważyć. Trzeba je obchodzić z tymi, których kochasz, bez względu, czy masz ochotę, czy nie. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy pozostaną ci tylko wspomnienia. 
 
                                                                                ~ Luanne Rice

Wybrana piosenka na ten czas, to utwór sprzed kilkunastu lat z muzyką i tekstem Majki Jeżowskiej pt. Chcę z tobą spędzić święta, który znana polska piosenkarka zaśpiewała w duecie z Andrzejem Krzywym, wokalistą DeMono:
 
Chcę z Tobą spędzić każdy dzień.
Przy Tobie zapominam, że
próżności wyścig wokół trwa:
Kto więcej daje, kto więcej ma. 
A ja...
Chcę z Tobą spędzić każdy dzień.
Przy Tobie zapominam, że
próżności wyścig wokół trwa.
Kto więcej daje, kto więcej ma.
a jaa...

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,majka_jezowska_i_andrzej_krzywy,chce_z_toba_spedzic_swieta.html
 
Chcę z Tobą spędzić święta,
z nadzieją spojrzeć w pierwszej gwiazdy blask.
Usłyszeć znowu naszą kolędę.
Przyjedź do mnie jak najprędzej.
jak najprędzej

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,majka_jezowska_i_andrzej_krzywy,chce_z_toba_spedzic_swieta.html
Chcę z Tobą spędzić święta,
z nadzieją spojrzeć w pierwszej gwiazdy blask.
Usłyszeć znowu naszą kolędę.
Przyjedź do mnie jak najprędzej,
jak najprędzej!

Trzymajcie się zdrowo, ciepło, szczęśliwie, niech wam się darzy! 

***Cytat w tytule postu pochodzi z pięknej powieści Michaela Cunninghama, autora sławnych, wspaniałych Godzin,  pt. Królowa Śniegu, którą serdecznie polecam. Czytałam już tę powieść kilka lat temu, ale teraz wyjęłam ją z półki i znowu zaczęłam czytać. Jest to niezwykła, bardzo ludzka, ciekawa, watra przeczytania książka, a Cunningham uważany jest przez krytyków, myślę, że słusznie, za jednego z najciekawszych współczesnych autorów, który często odnosi się w swoich utworach do baśni i literatury (studiował literaturę na Uniwersytecie Stanforda), co dla mnie jest ogromnym atutem jego dzieł. Oprócz Godzin sfilmowano także inną jego powieść Dom na krańcu świata - oba filmy również szczerze polecam.
 

*Stare kartki świąteczne znalazłam w Internecie.

With Love! 

JoAnna.

14 grudnia 2024

"Po­siadam szczególny ta­lent do roz­myśla­nia nad po­nurą stroną życia". ***

Un coeur en hiver

Chciałabym raz jeszcze zakochać się w grudniu.
Zrozumieć sens i metaforę dni tak krótkich,
że nawet słońce, które kiedyś było bogiem,
nie jest w stanie rozjaśnić ich na tyle, by stały się milsze,
by nie zahaczały o wszystkie odcienie szarości.

Chciałabym dostrzec ich subtelne piękno,
pachnące herbatą z nutą goździków i cynamonu,
tańczące ciepłym ogniem w kominku
i szumiące smutne baśnie o dziewczynkach
bez zapałek, które zwątpiły w cieplarniany efekt motyla,
jak również w naiwne opowieści o kosmicznej magii świąt.

Chciałabym, aby grudzień nie pełznął jak po grudzie,
tylko przeleciał szybciej niż kometa zwiastująca Dobro.
Może wówczas umiałabym go polubić lub przynajmniej
zaakceptować, nie udając wrednej, oziębłej Królowej Śniegu

w chwilach, gdy serce topnieje z tkliwości.

JoAnna Idzikowska - Kęsik, 14 XII 24

♥️Witajcie! ♥️

        Jak się miewacie? Mam nadzieję, że wszystko u was dobrze! Ja mam za sobą tydzień pod hasłem: "Nie wiem, jak się nazywam", ale czuję się dobrze. Nawet wstałam dzisiaj po piątej, żeby dodać post do Babińca Literackiego i serdecznie zapraszam do odwiedzania tej strony na Facebooku, bo codziennie ukazuje się tam wiersz napisany przez kobietę!

        Sama też skończyłam dzisiaj pisać niedawno zaczęty wiersz, który prezentuję w tym poście. Wiersz oczywiście przekorny.♥️ Posłuchajcie również jednej z moich ukochanych zimowo - świątecznych piosenek.

♥️ Wszystkim, którzy do mnie zaglądają życzę udanego, ciepłego, kreatywnego weekendu i wspaniałego nadchodzącego tygodnia! ♥️ A na nadchodzący tydzień zostawiam wam cytat z jednej z ulubionych książek mojego dzieciństwa, z "Zapałki na zakręcie" Krystyny Siesickiej:

"Tymczasem przyszedł grudzień. Kocham grudniowe poranki, pierwsze przymrozki, żałosne drzewa bez liści. Każdy miesiąc cieszy mnie z innych przyczyn, ale tylko grudzień - wzrusza".
 

***Cytat w tytule postu Hans Christian Andersen

*Obrazy z Internetu - nie znam Autorów

08 grudnia 2024

"Cel życia to nie być zadowolonym, ale być użytecznym, wartościowym i kreatywnym". ***

Witajcie!⊱ 

 To mój pierwszy, nieco spóźniony z braku czasu, grudniowy post! Dziękuję, że jesteście, zaglądacie i komentujecie! Na początek mój stary, ale niestety, wciąż bardzo aktualny wiersz...

 *

Jej Wysokość Szwaczka
 
Zmęczona wstaje w środku nocy, gdy dzieci śnią o bananowych
wyspach, a bezrobotny konkubin przewraca się na drugą stronę
erotycznych fantazji o haremie chętnych, roznegliżowanych księżniczek.
 
Robi stos kanapek z pasztetową: dla dzieci, dla gacha, dla siebie.
Wychodzi z zimnego mieszkania na chłód obojętnego świata.
Oszczędza, nie jeździ autobusem do pracy, choć kręgosłup stęka,
 
a nogi puchną. Zasłuchana w szum maszyn, marzy o nowej
czerwonej, zwiewnej sukience z wystawy H&M, takiej z cienkiej
tkaniny, co gładzi spracowane ciało, spragnione delikatności
 
i sponiewierane przez faceta, który uważa je za swoją własność.
Fantazjuje o urlopie w egzotycznych krajach, które zna tylko z reklam
biura podróży. Dobija ją spłacanie kredytu za pralkę, wysokich rat 
 
za tanie meble i rowery dla dzieci, harówka w fabryce i w domu.
Tak trudno jej panować nad tym wszystkim: planować,
cerować i łatać dziury w codzienności podszytej ubóstwem.
 
Ale nie narzeka. Nawet wtedy, gdy sfrustrowany konkubent pieczętuje
jej poszarzałą twarz w szale zbyt agresywnych uniesień.
Dumna królowa wynajętego kąta, dla której purpurowa
 
kiecka z niedrogiej sieciówki, to zbyteczny luksus.
 
 
JoAnna Idzikowska - Kęsik, 28 IV 16 
 
*
        Ponieważ wciąż trwa międzynarodowa kampania przeciwko przemocy wobec kobiet i dziewcząt, przywitałam Was moim kolejnym wierszem w tym temacie. Zresztą, gdy ostatnio przeglądałam blog, żeby skopiować wiersze w razie kolejnej blokady jakiegoś mojego postu, zorientowałam się, że wierszy przeciwko przemocy w każdej postaci mam sporo, gdyż często rozmawiam z kobietami, wspieram je i jestem na ich krzywdę bardzo wyczulona. Jednak nie tylko na krzywdę kobiet, dzieci, zwierząt - na każdą, bo przemoc naprawdę jest chora, bezsensowna, straszna.
        Ale dzisiaj nie o tym już chcę się rozpisywać. Dzisiaj chcę Wam z całego serducha podziękować za wsparcie, za ten feedback, który od Was dostałam po poprzednim poście i który mnie bardzo podbudował. Sprawił, że postanowiłam nie kasować tego skrawka w Sieci, który od wielu już lat prowadzę i w styczniu będą kolejne urodziny mojej tu pisaniny... Będę teraz - tak jak mi radziliście - robić częściej kopie zapasowe, żeby moje posty nie znikały.
        Kolejna sprawa jest prozaiczna - jestem zmęczona, tak po ludzku i naprawdę brakuje mi energii. Naprawdę trudno mi funkcjonować w tych ciemnościach, tej szarudze i słocie, w tym notorycznym chłodzie i zimnym deszczu (bo ciepły, letni deszcz po prostu uwielbiam)... Czuję się chwilami stara, wypalona i nie mam siły na nic... Pracy też mam tyle, że nie wiem w co włożyć ręce. Nawet nie byłam w tym tygodniu w kinie, bo nie miałam siły ani czasu.
        Jak mój psiaczek trochę wyzdrowiał (jeszcze co dwa dni daję mu leki do jedzenia), to zachorowała kociczka Balbina i to tak, że jeszcze w środę miałam wrażenie, że umrze, czułam się strasznie bezsilna, a to jest chyba najgorsze z możliwych uczuć. W nocy ze środy na czwartek prawie nie spałam, bo czuwałam nad nią i płakałam... Chowała się pod łóżka, w jakieś kąty, z których trudno było ją wyciągnąć. U weta okazało się, że ma wirusowe zapalenie jelit... Dostała kroplówkę i zastrzyki, teraz daję jej sama tabletki, co w przypadku kota wcale nie jest takie proste - ugryzła mnie i podrapała parę razy, choć generalnie jest bardzo łagodnym kotem, ale dla mnie ważne jest, że ona lepiej się czuje, że już chodzi po domu i troszkę je. Ludzie w pracy od razu zauważyli po moim wyglądzie, że coś się dzieje, bo wyglądałam jak z krzyża zdjęta. Jak chorują moi bliscy - jest mi po prostu bardzo źle na duszy, sercu i na ciele i ciężko mi to ukryć.
        I tak to się wszystko kręci. I z tego wszystkiego zaczęłam marzyć o Paryżu, ale na razie nie mam jak tam polecieć, choć bardzo bym chciała, bo dawno nie byłam...  Miałam lecieć z bratem na święta do Lizbony, ale też nie mogę z powodów rodzinnych. Wiem jednak, że "co się odwlecze, to nie uciecze".
        W pracy też miałam kołowrotek (pisanie ocen wielospecjalistycznych, zespoły wychowawcze, imprezy szkolne, które organizowałam), dwa kolejne tygodnie do świąt, wcale nie będą lżejsze, wręcz przeciwnie... A ponieważ moja córeczka leci na święta w ciepłe kraje, żeby zasłużenie odpocząć, ja nie mogę nawet pojechać do Gdańska, bo oprócz swoich zwierzaczków, będę mieć jeszcze jej kota Bazyla, wielkiego, puszystego i żarłocznego, który tupie jak jeż, a nie jak kot, wciąż domaga się pieszczot i czesania i wciąż chce się bawić z Nikusiem i Balbiną, bo jeszcze jest młody, a moje staruszki chcą już tylko leżeć, spać i chrapać sobie na podusiach.
        Tak więc: zostaję na Bloggerze, czekam na święta jak na zbawienie, czekam na wolne chwile, czekam na jakieś natchnienie, na nowy wiersz, bo czuję się przepracowana i przytłoczona i czekam na... zimę, na white winter, która rozjaśni te mroki, ten brak słońca i światła, który mnie dobija i zabiera moc.
         Posłuchajcie proszę piosenki - nowej wersji "Wielkiej wody" - mojego ulubionego, jednego z najukochańszych tekstów Agnieszki Osieckiej z muzyką równie wspaniałej kompozytorki Katarzyny Gärtner. Piosenkę tę odkryłam kilka dni temu, wersja jest super! Brawa dla Artystów! Dawid Kwiatkowski, który niebawem, bo 1 stycznia, skończy 29 lat - czapki z głów za tę wersję! Zawsze kochałam tę piosenkę ze względu na tekst, ale ten duet wielkiej artystki z młodym, zdolnym chłopakiem - prima sort! Niektóre teksty są uniwersalne, wciąż aktualne, cudowne!
 
Pani Maryla Rodowicz kończy dzisiaj 79 lat!!! Wszystkiego najpiękniej  spełnionego dla tej Wielkiej Artystki! Kolejnych kreatywnych, twórczych, ciekawych lat bez jarzma tzw. życiowej mądrości z wielką wodą w tle, Pani Marylo!

*
Wielka Woda
 
Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej,
trzeba mi wielkiej drogi
wśród wiecznie młodych bzów,
na wszystkie moje złe bogi
niebogi z moich snów.

Oceanów mrukliwych
i strumieni życzliwych,
piachów siebie niepewnych
i opowieści rzewnych,
drogi biało-srebrzystej,
dróżki nieuroczystej,
czarnych głębin niepewnych
i ptasich rozmów śpiewnych.

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra,
nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa.

Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej -
trzeba mi wielkiej psoty,
trzeba mi psoty, hej!
na wszystkie moje tęsknoty,
ochoty duszy mej,
wielkich wypraw pod Kraków,
nocnych rozmów rodaków,
wysokonogich lasów
i bardzo dużo czasu.

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra,
nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa.

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,agnieszka_osiecka,wielka_woda.html
Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej,
trzeba mi wielkiej drogi
wśród wiecznie młodych bzów,
na wszystkie moje złe bogi
niebogi z moich snów.

Oceanów mrukliwych
i strumieni życzliwych,
piachów siebie niepewnych
i opowieści rzewnych,
drogi biało-srebrzystej,
dróżki nieuroczystej,
czarnych głębin niepewnych
i ptasich rozmów śpiewnych.

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra,
nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa.

Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej -
trzeba mi wielkiej psoty,
trzeba mi psoty, hej!
na wszystkie moje tęsknoty,
ochoty duszy mej,
wielkich wypraw pod Kraków,
nocnych rozmów rodaków,
wysokonogich lasów
i bardzo dużo czasu.

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra,
nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa.

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,agnieszka_osiecka,wielka_woda.html
Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej,
trzeba mi wielkiej drogi
wśród wiecznie młodych bzów,
na wszystkie moje złe bogi
niebogi z moich snów.

Oceanów mrukliwych
i strumieni życzliwych,
piachów siebie niepewnych
i opowieści rzewnych,
drogi biało-srebrzystej,
dróżki nieuroczystej,
czarnych głębin niepewnych
i ptasich rozmów śpiewnych.

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra,
nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa.

Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej -
trzeba mi wielkiej psoty,
trzeba mi psoty, hej!
na wszystkie moje tęsknoty,
ochoty duszy mej,
wielkich wypraw pod Kraków,
nocnych rozmów rodaków,
wysokonogich lasów
i bardzo dużo czasu.

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra,
nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa.
 
Agnieszka Osiecka 
 
 *

 Do miłego kolejnego postu, trzymajcie się zdrowo i ciepło! Życzę Wam wspaniałego, udanego nowego tygodnia, niech Wam się pięknie układa i darzy. Zostawiam Wam również cytat na nadchodzący tydzień, myślę, że mądry i ważny:

"Nauczyłam się ważnej rzeczy. Jeśli nie masz nic życzliwego do powiedzenia, to lepiej nie mów wcale. Jeśli nie potrafisz kogoś wesprzeć, przynajmniej nie podcinaj mu skrzydeł".
 
~ Martyna Wojciechowska ~
 
***Cytat w tytule postu Thomas Stearns Eliot
*Obrazy z Internetu - niestety - nie znam Autorów